niedziela, 29 marca 2015

"Trzeci człowiek" - czyli o Leonardzie i zegarze z kukułką



 
 
"Włochy pod rządami Borgiów – wojna, przelew krwi i kłębowisko intryg,
a wyprodukowali renesans, Leonarda i Michała Anioła. A Szwajcaria?
500 lat pokoju i demokracji i co mają? Zegar z kukułką".
 
Muszę przyznać, że lubię stare filmy. Oczywiście nie od zawsze, jeszcze nie tak dawno wszelkie czarno - białe dzieła wydawały mi się zbyt archaiczne, by współczesny widz mógł je bezboleśnie oglądać. Wydawało mi się wtedy, że te stare produkcje mogą się podobać tylko nielicznym osobom, bo inni po prostu ich nie zrozumieją. Ach jakże się wtedy myliłam. Ale na szczęście czasy mojej ignorancji mam już za sobą i odkąd się "nawróciłam" stałam się wielką fanką tych niemłodych już produkcji. Bowiem okazało się, że posiadają one jakąś niezwykłą magię, której próżno szukać we współczesnym kinie. W ciągu minionego roku udało mi się zapoznać z kilkoma nowymi tytułami i uzupełnić braki w tak zwanej klasyce. Doszło nawet do tego, że pokusiłam się o obejrzenie niemego filmu. Więc jak widzicie szaleję. Tym razem mam zamiar opowiedzieć wam o co prawda filmie, który niemy nie jest, ale do najmłodszych akurat nie należy.
 
 
 

"Trzeci człowiek" to film ważny, znany i ceniony. Nawet Amerykański Instytut Filmowy umieścił ten tytuł na swojej liście 10 najlepszych kryminałów wszechczasów. Ale nie zrażajcie się tymi słowami, bo dzieło Carola Reeda, to fantastyczne kino dla każdego. Jeśli mam być szczera, to nie żadna zagadka kryminalna jest tu najważniejsza, ale kilka innych kwestii, które sprawiają, że jest to jeden z najwybitniejszych obrazów w historii kinematografii.
Opis:

Autor podrzędnych westernów przyjeżdża do Wiednia, by spotkać się ze starym znajomym. Jednakże, gdy tylko przybywa na miejsce dowiaduje się, że jego przyjaciel nie żyje. Oficjalną przyczyną jest wypadek, jednak w bohaterze zaczynają rodzić się wątpliwości i postanawia przeprowadzić śledztwo na własną rękę.


Wraz z rozpoczęciem się seansu zostajemy przeniesieni do powojennego Wiednia, podzielonego na cztery strefy kontrolowane. Miasta, w którym szemrane interesy kwitną, a prawo wydaje się być tylko martwą literą, której nikt nie przestrzega. W tym raju dla typów spod ciemnej gwiazdy deszcz leje się często a granica między tym co dobre, a złe jest niezwykle cienka. Olbrzymi wpływ na klimat obrazu i wizerunek Wiednia miał Robert Krasker, którego nowatorskie ujęcia są czymś mistrzowskim. Inspiracja ekspresjonistami i gra światła i cienia sprawiają, że miasto Mozarta napiera dużo bardziej mrocznego i ponurego oblicza, niż to do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Złowieszcze ruiny zniszczonego miasta, niebezpieczne zaułki i pogrążone w ciemności kanały, to miejsca w których rozgrywa się znaczna część filmu. Jednak nie można też zapomnieć o tym, co wybija się na pierwszy plan podczas seansu, czyli o nietypowej muzyce, która ograniczona została do dźwięków tylko jednego instrumentu - cytry. Muzyka w tym przypadku zamiast pogłębiać jeszcze bardziej ponury klimat postapokaliptycznego krajobrazu miasta, kontrastuje z nim tworząc coś na kształt groteski. Bo i pewnej dawki groteski i czarnego chumoru nie brakuje w tym filmie.




Ale na tym nie koniec moich zachwytów, ponieważ bardzo dobrze spisali się również aktorzy występujący w tej produkcji. Największe wrażenie zrobiła na mnie niepodważalnie kreacja Orsona Wellesa. Nie ważne, że jego postać pojawia się tylko w kilku scenach, ale i tak zagarnął dla siebie całe przedstawienie. Wypadł po prostu wspaniale. Na pochwałę zasługuje również reszta dobrze dobranej obsady. Piękna Alida Valli prezentuje się doskonale jako famme fatale. A Holly Martins świetnie odegrał rolę człowieka poszukującego prawdy, który sam nie zdaje sobie do końca sprawy w jakie tarapaty wpadł.


Za produkcję tą odpowiadały trzy ważne persony: legendarny producent David O. Selznick ("Przeminęło z wiatrem"), już wcześniej wspomniany aktor i reżyser Orson Welles ('Obywatel Kane") i reżyser Carol Reed. Nie wiadomo jak duży wpływ miał Welles na reżyserię tego dzieła. Jedni mówią, że duży, inni, że znikomy. Niezależnie od tego "Trzeci człowiek" to film znakomity. Wciągająca fabuła, zaskakujące zwroty akcji, humor, świetna gra aktorska i hipnotyzująca sceneria. Kino na najwyższym poziomie. Polecam.









11 komentarzy:

  1. Czasami oglądam takie stare filmy:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten tytuł mogę Ci spokojnie zarekomendować ;)

      Usuń
  2. Mhm...myślę, że mógłby mi się spodobać

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja też lubię czarno białe filmy, ale dość dawno już żadnego nie widziałam, muszę nadrobić :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobrze, że aktorzy wypadli dobrze, bo to podstawa:) Może też się "nawrócę" i oglądnę?

    OdpowiedzUsuń
  5. Muszę więc obejrzeć. Naprawdę warto z tego co widzę.

    OdpowiedzUsuń
  6. O, a ja mam w planach już od dawien dawna. Może w święta nadrobię :)

    OdpowiedzUsuń