środa, 31 grudnia 2014

Podsumowanie roku 2014

Żeby się za bardzo nie rozwodzić nad tym tematem postanowiłam zrobić krótki ranking 5 filmów, które obejrzałam i książek, które przeczytałam w mijającym roku i które wywarły na mnie największe wrażenie.
 

czwartek, 25 grudnia 2014

"Pokłosie" - bo nic nie jest czarno - białe

 
"Wiesz, co jest potrzebne do przebaczenia? Sumienie!"
 
Już od bardzo dawna miałam ochotę obejrzeć ten film. Swego czasu było o nim niezwykle głośno. Wśród widzów wzbudził bardzo skrajne uczucia od zachwytu po oburzenie i niesmak. Olbrzymia fala krytyki, ale równie dużo pozytywnych opinii skłoniło mnie do sprawdzenia na własnej skórze o co w tym kontrowersyjnym filmie chodzi. Byłam ciekawa co sprawia, że produkcja ta jest tak różnie oceniana.
 
"Pokłosie" to polsko-holendersko-rosyjsko-słowacki film fabularny w reżyserii Władysława Pasikowskiego, który swą premierę miał 9 listopada 2012 roku. Jest to powrót reżysera po przerwie trwającej od roku 2001 (Reich).
 
 

środa, 24 grudnia 2014

Życzenia świąteczne

Moi drodzy,

z okazji Bożego Narodzenia chciałabym Wam wszystkim życzyć spokojnych, wesołych świąt, dużo szczęścia, radości i oczywiście zdrowia. Życzę wam również, by spełniły się wszystkie wasze marzenia. I by w tym nadchodzącym roku udało Wam się przeczytać więcej dobrych książek i obejrzeć kolejne świetne filmy.
 Wesołych Świąt!
 
 

piątek, 19 grudnia 2014

"Mężczyzna, który tańczył tango" - czyli o pewnej niebezpiecznej grze



"Mężczyzna, który tańczył tango" to póki co ostatnia wydana w Polsce powieść hiszpańskiego pisarza i dziennikarza Artura Pérez-Reverte. Owego autora znam i bardzo sobie cenię. Do tej pory miałam już okazję przeczytać jego "Królową Południa", "Klub Dumas" i "Szachownicę flamandzką". Wszystkie te tytuły bardzo mi się podobały, a w szczególności "Klub Dumas"- książkę tą oczywiście wszystkim polecam, jednak uprzedzam, że lepiej wcześniej zapoznać się z utworami Alexandra Dumasa, a w szczególności z "Trzema muszkieterami", bo inaczej można mieć problemy z zrozumieniem pewnych wątków które się tam przewijają. Znając więc możliwości Perez-Reverte, gdy tylko usłyszałam, że kolejna jego powieść ma zostać wydana w naszym kraju wiedziałam, że będę musiała ją prędzej czy później przeczytać. Tak też się stało...
 
 
Opis z okładki:

Max jest tancerzem, bawidamkiem i oszustem. Mecha – żoną sławnego i bogatego kompozytora. Spotkają się tylko trzy razy – zawsze w innym miejscu, zawsze w innych okolicznościach: w roku 1928 podczas rejsu do Buenos Aires, w 1937 na Lazurowym Wybrzeżu i w 1966 nieopodal Neapolu. Każde z tych spotkań to odsłona ich burzliwego namiętnego związku, szpiegowskiej afery politycznej i międzynarodowych rozgrywek w szachy.
Mężczyzna, który tańczył tango to najbardziej szelmowska i zmysłowa powieść w twórczości Artura Péreza-Revertego.
 
 
Autor w swoich wcześniejszych utworach przyzwyczaił mnie do ciekawych zagadek, wielu zaskakujących zwrotów akcji i ogólnie powieści o bardziej przygodowo - kryminalnym charakterze. Jednak ta książka odbiega znacznie od kursu jaki obrał wcześniej pisarz. Akcja nie pędzi tak szybko, występuje co prawda pewna afera szpiegowska, jednak nie pełni ona głównej roli w całej fabule. Bo jak się okazuje "Mężczyzna..." to tak naprawdę romans! Może nie taki ckliwy i lekki, ale mimo wszystko romans. Wydawać by się mogło, że wielu czytelników Perez-Reverte może być zdziwionych tym faktem. Ja co prawda również na początku czułam lekką dezorientację, która mimo wszystko szybko zniknęła, bo dałam się porwać tej wyjątkowej powieści. 
 
 
Autor przenosi nas do różnych czasów i miejsc, doskonale oddając klimat opisywanych lat. Szczegółowo i z wyjątkową precyzją odmalował świat lat 20, 30 i 60 XX wieku. Zachowanie ludzi, maniery, modę jaka panowała w tych okresach. "Mężczyzna..." to powieść o miłości, zdradzie, samotności, przemijania i starości. Pisarz pokazuje jak zmieniają się ludzie na przestrzeni lat pod wpływem wydarzeń i ludzi, którzy przewijają się przez ich życie.  Książka niesie również ze sobą przesłanie, że prawdziwa miłość jest wieczna, a przed przeznaczeniem nie da się uciec. Ważne jest tutaj również tango, które zostało opisane na łamach powieści w bardzo zmysłowy sposób. Niezwykłe jest z jaką precyzją udało się pisarzowi oddać klimat tego niezwykłego tańca. W książce podobnie jak w "Szachownicy flamandzkiej" dużą rolę odgrywają szachy. I tu znowu pochwała dla Perez-Reverte, bo udało się mu nawet mnie kompletnego laika jeśli chodzi o szachy zainteresować tymi kwestiami. Doskonale nakreślona jest również relacja łącząca głównych bohaterów, pełna niedopowiedzeń i napięcia.


Polecam. Mimo, że to nie jest książka w takim samym stylu jak wcześniejsze utwory Perez-Reverte, nie oznacza to, że jest zła, a wręcz przeciwnie. Jedynie inna. Jeżeli chcecie poznać historię tanga, być świadkami niebezpiecznej gry między głównymi bohaterami i rozsmakować się w doskonałym stylu autora musicie koniecznie przeczytać tą książkę. Ostatnio coraz bardziej zaczęłam interesować się literaturą hiszpańską. Po Zafonie zakochałam się w prozie Arturo Perez-Reverte. Jeżeli znacie innych dobrych pisarzy z półwyspu iberyjskiego, to piszczie nazwiska w komentarzach, bo z chęcią się z nimi zapoznam.


Recenzja bierze udział w wyzwaniach:

 
 
 

sobota, 13 grudnia 2014

Hitchcock: "Rebecca"

 

"Last night I dreamt I went to Manderley again."

 

 
Tymi właśnie słowami rozpoczyna się książka Daphne du Maurier, ale również ekranizacja tego dzieła w reżyserii samego Alfreda Hitchcocka. "Rebecca", bo o niej oczywiście mowa, to film, który od bardzo dawna mnie interesował. Uważany jest w końcu za jedną  z najlepszych produkcji mistrza suspensu. Wstyd więc takiej klasyki nie znać. A że ja już jakiś czas temu miałam okazję przeczytać książkę na której podstawie powstał i nie będę ukrywać, że powieść Daphne du Maurier wywarła na mnie dość duże wrażenie, z tym większą ciekawością chciałam sprawdzić jak z przeniesieniem na ekran tego niezwykłego utworu poradził sobie jeden z moich ulubionych reżyserów.

sobota, 6 grudnia 2014

"W otchłan mroku" - czyli o tym, że koniec wojny nie oznacza końca zła

 
 
Powracam, znowu po skandalicznie długiej przerwie. Tym razem mam zamiar opowiedzieć wam o piątym tomie z serii przygód o nieustraszonym lwowskim detektywie Edwardzie Popielskim. Książkę przeczytałam już co prawda ponad trzy tygodnie temu, ale niestety do dzisiaj nie znalazłam ani minutki, by skrobnąć parę zdań dotyczących moich odczuć.
 

niedziela, 9 listopada 2014

"Ciemno, prawie noc" - czyli opowieść o trudnych powrotach


Wróciłam, znowu po dwu tygodniowej przerwie. Od mojego ostatniego postu minęło już co prawda trochę czasu, ale ja tego jakoś specjalnie nie odczułam. Jestem w prawdziwym szoku jak ten czas błyskawicznie leci. A ja jak na złość mam  jeszcze więcej do roboty. Na szczęście udaje mi się czasami znaleźć jakąś małą chwilkę, by sobie trochę poczytać, bo czy tego chcę czy nie, ale bez książek to ja długo nie przeżyję. Takie małe uzależnienie, ale na szczęście nie groźne. Tym razem mam zamiar opowiedzieć wam trochę o powieści Joanny Bator "Ciemno, prawie noc". Jak widać znowu sięgnęłam po współczesną polską powieść. I znowu też jest ona napisana przez kobietę. Zauważyłam bowiem, że wśród przeczytanych przeze mnie utworów dominują te autorstwa panów. Więc postanowiłam sobie poczytać trochę prozy polskich pisarek. Podobnie jak poprzednio do sięgnięcia po tą książkę skłoniła mnie też bardzo klimatyczna okładka. Równie mroczna i tajemnicza. Także opis wydał mi się niezwykle intrygujący:
 

sobota, 25 października 2014

"Kobieta bez twarzy"-czyli mroczne tajemnice prowincji

 
Najwyższy czas na jakiś nowy post po długiej przerwie. Wakacje skończyły się dwa miesiące temu, listopad zbliża się wielkimi krokami, a ja sama nie wiem kiedy ten czas przeleciał. Przez ten nawał roboty związany ze szkołą mam bardzo mało czasu, by cokolwiek przeczytać, a co dopiero napisać jakąś recenzję. Ostatnio też muszę się przyznać dopadł mnie mały kryzys czytelniczy i jakoś nie mogłam się wciągnąć w żadną książkę. Próbowałam sięgać po różne pozycje, ale po kilku stronach nie czułam jakoś zaciekawienia i odkładałam kolejne powieści na półkę. Na szczęście ostatnio znalazłam małą chwilkę, by wybrać się do biblioteki. Tam bowiem wypatrzyłam książkę o której dziś wam napiszę.
 
Opis:
 
Po tragicznej śmierci męża Hanna Cudny rzuca wszystko i wraz z dwójką dzieci ucieka na wieś. Ma tu uczyć angielskiego, uprawiać ogród i być szczęśliwa. Wiejska sielanka to jednak tylko pozory: w okolicznych lasach odnalezione zostają zwłoki młodej kobiety, a na wsi zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Odkrywając kolejne elementy tej przerażającej układanki, Hanna trafia na pokłady zła w ludziach, którym ufała.

Mimo opisu z tyłu książki ja  jestem bardziej skłonna nazwać tę pozycję powieścią obyczajową, może nawet trochę psychologiczną, a nie takim do końca kryminałem. Nie brakuje tu jednak ciekawego wątku detektywistycznego, więc jeżeli lubicie zagadki, to śmiało możecie sięgnąć po "Kobietę bez twarzy".
 
Autorka przenosi nas na kompletną prowincję, można by powiedzieć akcja rozgrywa się na całkowitym zadupiu. Świątkowice to niewielka wieś znajdująca się gdzieś w województwie podlaskim. Ta sielska miejscowość, która wydaje się być cicha i spokojna, tak naprawdę skrywa wiele ponurych sekretów. Główna bohaterka, która szukać tam będzie bezpiecznego azylu po traumatycznych przeżyciach szybko pożałuje swojej decyzji.
 
"Kobieta bez twarzy" to naprawdę wciągająca powieść. Czyta się ją bardzo szybko, mnie wciągnęła od samego początku. Niepokojący klimat, który autorka umiejętnie kreuje od początku powieści nie pozwala oderwać się od czytania. Mimo, że nie jest to horror czy chociażby thriller, to nie brakuje momentów przy czytaniu których na ciele może pojawić się gęsia skórka.  Bohaterowie co prawda nie są za bardzo oryginalni, ale mimo wszystko nie drażnią, aż tak by zniechęcić podczas czytania. Zagadka kryminalna z początku trudna do rozwikłania, pod koniec staje się niemalże banalnie prosta. Niestety ogólnie końcówka dość mocno mnie rozczarowała. Na początku też pojawiło się kilka dość mało prawdopodobnych wydarzeń, których nie będę tu przytaczać, bo nie chcę za bardzo zdradzać szczegółów fabuły, jednak ich nagromadzenie w końcowej części było jak dla mnie zbyt duże. Mimo to mam dość pozytywne wrażenia po dziele Anny Fryczkowskiej i z chęcią sięgnę też po inne książki jej autorstwa. Wam również polecam.
 
 

sobota, 11 października 2014

"Gran Hotel"- czyli intrygi i tajemnice w wydaniu hiszpańskim



"Gran Hotel" - to hiszpański serial wyreżyserowany przez Carlosa Sedesa. Premiera odbyła się 11 października 2011 roku na kanale Antena 3. W Polsce serial emitowała stacja AXN White.

 
 

Wydarzenia rozgrywają się w 1905 roku. Młody Julio Olmedo (Yon González) przybywa do Gran Hotelu, położonego na obrzeżach miasta o nazwie Cantaloa, w celu wyjaśnienia zniknięcia swojej siostry Cristiny (Paula Prendes), która pracowała w hotelu jako pokojówka. Julio zatrudnia się jako kelner, poznaje pracowników hotelu, a także rodzinę Alarcón i jedną z córek właścicieli, piękną Alicje (Amaia Salamanca), która postanawia pomóc mu w odkryciu prawdy. Bohaterowie odkrywając sekrety i kłamstwa Gran Hotelu, zbliżają się do siebie.
 
 


Niedawno zaczęłam swoją przygodę z językiem hiszpańskim i tak sobie pomyślałam, że przyjemnie byłoby urozmaicić sobie naukę oglądaniem jakiegoś ciekawego serialu w tym języku. Mój wybór padł właśnie na produkcję "Gran Hotel". Jakiś czas temu czytałam kilka pochlebnych opinii na temat tego tytułu, więc pomyślałam sobie dlaczego by nie spróbować? Co prawda nigdy wcześniej nie oglądałam żadnego serialu hiszpańskiego (pewnie również większość z was zna tylko serie amerykańskie lub brytyjskie) i nie wiedziałam do końca czego mogę się spodziewać. Jednak ciekawy opis i fakt, że akcja toczy się w pierwszych latach XX wieku podziałały na mnie przekonująco. I muszę przyznać, że ani trochę nie żałuję. "Gran Hotel" wciągnął mnie niemiłosiernie, że nawet nie wiem kiedy pochłonęłam te 9 odcinków pierwszej serii. A ostatni odcinek, mimo że ujawnił wiele tajemnic, to wciąż wiele rzeczy pozostało nierozwiązanych. Krótko mówiąc twórcy zamiast wszystko wyjaśnić jeszcze bardziej pogmatwali całą historię. Czuję taki niedosyt, że muszę jak najszybciej zacząć oglądać następny sezon. Co prawda planowałam zrobić sobie krótką przerwę w oglądaniu, ale twórcy "Gran Hotelu" bardzo dobrze zadbali o to, by wszelkie moje plany spalił na panewce. Trudno wytrzymać będąc w takiej niepewności.

 
"Gran Hotel" to serial bardzo klimatyczny, z atmosferą może nie tak znowu mroczną (chociaż bywają i takie momenty) ale na pewno lekko tajemniczą. Wielbicielom zagadek na pewno przypadnie on do gustu, bowiem nic tu nie jest takie jakie się wydaje. Trudno mi tak dokładnie określić do jakiego gatunku przypisać tą produkcję; mamy tu elementy kryminału, thrillera i oczywiście nie mogło też zabraknąć wątku miłosnego. Ale spokojnie nie ma go aż tak dużo, a tak w ogóle jest dość ciekawy, więc nie ma się co od razu uprzedzać. Żebyście też nie pomyśleli przypadkiem, że to jest jakiś bardzo ciężki serial, bo jest wręcz przeciwnie. Wielokrotnie nie mogłam powstrzymywać się od śmiechu w niektórych scenach. 
Pałac Magdaleny
Wielkim plusem całej produkcji jest wspaniała sceneria Pałacu Magdaleny w Santander i także idealnie wpasowująca się w nastrój muzyka.  Jak już wcześniej wspominałam fabuła jest bardzo skomplikowana, akcja toczy się błyskawicznie (czasami może nawet za szybko). Odcinki trwają ponad godzinę ale zapewniam, że nie można narzekać na nudę. Intryga goni intrygę. Każdy każdego oszukuje. Wszyscy ukrywają jakieś mroczne sekrety. Trup ściele się gęsto. Tak więc impreza na jeden, dwa a nawet trzy fajerwerki!



Na pochwałę zasługuje tu również stojące na wysokim poziomie aktorstwo. Postacie zagrane zostały bardzo przekonująco.  Ze wszystkich bohaterów największą sympatią obdarzyłam Julio. Także Andreas (przyjaciel głównego bohatera) i detektyw Ayala są moim zdaniem świetni w swoich rolach.



"Gran Hotel" mnie zachwycił. I choć ma też pewne wady (chwilami może się wydać ciut przewidywalny), to przecież nic nigdy nie jest idealne i takie małe niedociągnięcia można wybaczyć. Na pewno w przyszłości jeszcze nie raz sięgnę po produkcje z Hiszpanii,  bo widzę, że znają się tam na robieniu ciekawych seriali. Polecam.
 

sobota, 4 października 2014

"W przedwojennej Polsce. Życie codzienne i niecodzienne" - czyli podróż do przeszłości

 
 
 
Miłośniczką historii jestem od bardzo dawna. Czytanie książek o minionych wiekach jest moją pasją. A już zwłaszcza tych dotyczących okresu międzywojennego w naszym kraju. Te czasy zawsze mnie fascynowały. Dlatego też z wielką chęcią sięgnęłam po książkę Mai i Jana Łozińskich.
 
Opis z okładki:
 
W przedwojennej Polsce to swoisty reportaż z przeszłości, w którym wspomnienia, anegdoty i literackie relacje układają się w opowieść o szczególnym okresie historii polskiego społeczeństwa, jakim było dwudziestolecie międzywojenne.
Radość z odzyskanej niepodległości, szybkie zmiany cywilizacyjne i obyczajowe, bujne życie towarzyskie, sukcesy i porażki w drodze do nowoczesnej Europy, tworzyły niezwykłą atmosferę tamtych lat, która ciągle nas zachwyca.

Maja i Jan Łozińscy od wielu lat zajmują się historią polskiej obyczajowości w XIX wieku i okresie międzywojennym. Materiały do swoich opowieści znajdują w pamiętnikach, wspomnieniach, relacjach, oraz w ówczesnej prasie i literaturze pięknej. W swoich książkach autorzy zawsze snują fascynującą opowieść zilustrowaną licznymi, zwykle niepublikowanymi wcześniej, archiwalnymi fotografiami.
Najnowsze publikacje ich autorstwa to W ziemiańskim dworze oraz Narty-Dancing-Brydż.
 
Jeżeli tak jak ja lubicie książki o okresie międzywojennym i początkach odradzania się państwa polskiego po latach zaborów ta pozycja z pewnością was nie zawiedzie. Autorzy w swojej publikacji przenoszą nas do niezwykłych lat 20 i 30 minionego stulecia. "W przedwojennej..." zawartych zostało wiele ciekawych zdjęć dzięki którym jeszcze bardziej będziemy mogli się wczuć w klimat tamtego okresu. Oprócz fotografii na wielki plus zasługuje moim zdaniem umieszczenie w tekście licznych wspomnień ludzi, którzy żyli w tamtych czasach, co znacznie uprzyjemnia czytanie. Cały utwór pisany jest lekkim, przejrzystym językiem, dzięki któremu książkę pochłania się jednym tchem. Co nie często zdarza się w książkach historycznych.
 
Publikacja ta w niezwykle interesujący sposób opisuje życie w Polsce sprzed stu lat. Całość została podzielona na osiem rozdziałów, które poprzedzone są krótkim wstępem. Z reportażu możemy dowiedzieć się jakie były początki odbudowy państwa polskiego, jak żyli przeciętni obywatele jak również ci, który należeli do śmietanki towarzyskiej, a także jakim wyzwaniom musiało sprostać odradzające się państwo. Autorzy przedstawiają również opis życia w największych miastach II RP: Warszawy, Krakowa, Lwowa, Poznania i nowo powstałej Gdyni. Bardzo wnikliwie opisano również kondycję polskiej wsi i to jak wyglądała rzeczywistość w ziemiańskim dworze.
 
Podsumowując "W przedwojennej Polsce..." to świetnie napisany album, który w bardzo przyjemny sposób przybliża nam obraz społeczeństwa naszego kraju w latach 1918-1939. Polecam.



sobota, 20 września 2014

"Spotkanie w Bagdadzie" - czyli o powieści sensacyjnej Agaty Christie + LBA

 
 
Agaty Christie chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Wydaje mi się, że każdy, nawet ktoś kto wcale nie czyta literatury kryminalnej natknął się gdzieś przypadkiem na jej nazwisko. Angielska pisarka stworzyła ponad 90 powieści i sztuk teatralnych. Na świecie wydano ponad miliard egzemplarzy jej książek w języku angielskim oraz drugi miliard przetłumaczonych na 45 języków obcych. Trzeba przyznać, że te liczby robią wrażenie. Królowa prozy detektywistycznej znana jest z zaskakujących zakończeń i fantastycznego czarnego  humoru, który stanowi świetną przeciwwagę dla mrocznych historii opowiadanych na łamach jej utworów. Stworzyła także dwójkę bardzo ciekawych detektywów: Herculesa Poirot i pannę Marple. Jakiś czas temu postawiłam sobie za zadanie przeczytanie wszystkich powieści tej pisarki. Od razu pochłonęłam kilka jej książek.  Potem przez dłuższy czas czytałam bardziej współczesne kryminały. Ale ostatnio uznałam, że czas najwyższy na kontynuowanie powziętego postanowienia. Po przerwie mój wybór padł na "Spotkanie w Bagdadzie"...
 
Victoria nudzi się na swojej posadzie niewykwalifikowanej maszynistki, marząc tylko o podróżach i przygodach. Jednak kiedy los nieoczekiwanie rozdziela ją z niezwykle przystojnym Edwardem, a zdumiewający talent do parodiowania żony szefa pozbawia ją źródła zarobków, dziewczyna podąża za ukochanym do Bagdadu. Nie spodziewa się, że ryzykując życiem wraz z nim odegra główną rolę w likwidacji międzynarodowej organizacji przestępczej.
 
No tak. Już po powyższym opisie możemy zauważyć, że nie jest to typowy klasyczny kryminał, do jakich przyzwyczaiła nas autorka. Sięgając po jej książki mam zwykle nadzieję na ciekawie skonstruowaną intrygę z trupem na początku, błyskotliwym detektywem rozwiązującym zagadkę i oczywiście nieprzewidzianym zakończeniem. Ta książka to jednak zupełnie co innego. Bo tak w ogóle to nie jest powieść detektywistyczna, ale sensacyjna. I niestety nie zbyt dobra. Fabuła jak dla mnie zbyt chaotyczna, akcja dość nierówna po początkowym nudnym wstępie dochodzi później do "trzęsienia ziemi" jak u Hitchcocka, po czym znowu wieje nudą. I jeszcze ci bohaterowie. Jakoś niespecjalnie mnie przekonali. Trochę zbyt przerysowani jak dla mnie. O bardzo naiwnej historii nie będę się już rozpisywać.
 
Niestety, to nie był zbyt udany powrót. Bardzo długo czytałam tą książkę, mimo, że ma raptem 260 stron. Potrafiłam ją odłożyć i wcale nie ciągnęło mnie, by dowiedzieć się jak potoczą się dalej losy głównej bohaterki. Na pewno nie jest to najbardziej udany utwór królowej kryminału i tym którzy dopiero zamierzają rozpocząć swoją przygodę z tą autorką odradzam rozpoczynanie od tej książki.
 
 
 
 

 
 
Za wyróżnienie dziękuję Anna P.
 
1. Co sprawia, że zostajesz na niektórych blogach dłużej niż na innych?
 
Na pewno autorzy, ich sposób pisania, ale też i treść. Jeżeli na jakimś blogu znajduję dużo interesujących mnie postów potrafię spędzić tam naprawdę sporo czasu.

2. Utrzymujesz jakiś bliższy kontakt z blogerką/em? (np. drogą mail'ową)
 
Dopiero zaczęłam swoją przygodę z blogowaniem i jeszcze z nikim nie nawiązałam bliższego kontaktu. Mam nadzieję, że w przyszłości to się zmieni.

3. Książka, którą polecasz każdemu to...

Tylko jedna? Hmm wybór jest bardzo trudny. Mam wiele książek, które chciałabym polecić. Ale myślę, że każdy powinien spróbować zapoznać się z "Grą Anioła" Carlosa Ruiza Zafona.

4.
Twoje dziwactwo książkowe to...

Chyba nie mam żadnego.

5. Autor, który nie napisze nic więcej, a Ciebie na samą myśl ogarnia przerażenie to...
Oscar Wilde.

6. Czego nie lubisz na blogach książkowych? (tylko nie mów - nominacji, błagam :))

Jakoś nic nie przychodzi mi do głowy.

7. Piszesz, trzymając się określonych dni, czy kiedy natchnie Cię wena?
 
Nie potrafię pisać w dni, które wcześniej sobie zaplanowałam. Zwykle ogarnia mnie wtedy kompletna niemoc twórcza i nie potrafię skonstruować ani zdania. Zdecydowanie wolę być spontaniczna i pisać wtedy gdy coś (ktoś) mnie natchnie.
 
8. Horror, który na prawdę Cię przeraził to...

Raczej nie czytuję horrorów. Chociaż od dawna zamierzam to zmienić. King jest jednym z moich wyrzutów czytelniczych.

9. Może jakieś ciekawe stronki do polecenia?
 
 
To teraz moje nominację przyznaję:
 
 
 
Pytania:
1. Co skłoniło Cię do założenia bloga?
2. Jaką muzykę uwielbiasz słuchać?
3. Czy jest taka książka po której przeczytaniu zmieniło się twoje spojrzenie na świat?
4. Jakie filmy lubisz oglądać?
5. Jaka była pierwsza przeczytana przez Ciebie książka?
6. Ulubiony aktor/aktorka?
7. Lubisz oglądać seriale?
8. Czy jest taki reżyser którego obejrzysz każdy film?
9. Gdybyś mogła/mógł przenieść się w czasie jaką epokę wybrałabyś/wybrałbyś?
10. Czy istnieje jakaś rzecz bez której nie przetrwałabyś/przetrwałbyś ani jednego dnia?
11. Jakie są twoje najdziwniejsze nawyki?
 
Na pytania możecie odpowiadać zarówno w komentarzach jak i na waszych blogach ;)
 

sobota, 6 września 2014

你知道中國人嗎?- czyli o nauce języków obcych




Jako, że niedawno zaczął się rok szkolny, postanowiłam, że mój dzisiejszy post będzie dotyczył właśnie nauki. A tak dokładnie nauki języków obcych i tego jak już zdobyte na tym polu umiejętności ćwiczyć. Bo chyba każdy zdaje sobie sprawę jak ważne we współczesnych czasach jest biegłe władanie przynajmniej jednym językiem. Poniżej chciałabym się z wami podzielić kilkoma radami jak szlifować swoje umiejętności.
Najprostszym i chyba najszybszym sposobem jest wyjazd do tego kraju w którym mówi się w danym języku, w przypadku języka angielskiego może być to na przykład Wielka Brytania, czy Stany Zjednoczone. Wtedy człowiek jest siłą rzeczy zmuszony do posługiwania się owym językiem i stopniowo zaczyna go sobie przyswajać. Jednak nie wszyscy mają możliwość takiego wyjazdu i moim zdaniem wcale nie jest on konieczny. Według mnie wystarczy się danym językiem "otoczyć", by w komunikatywny sposób  móc się w nim porozumiewać.

1. Słownictwo


Ze słownictwem jest o tyle prosto, że wystarczy je wkuć. Chociaż może słowo "wystarczy" nie jest tu do końca właściwe, bo ktoś mógłby pomyśleć, że wystarczy raz zapamiętać dane słowo i ono już na zawsze zostanie w naszej pamięci. Niestety nie jest tak prosto, a "wkute" słówka należy regularnie powtarzać, bo inaczej szybko wylecą nam z głowy. I tu od razu wspomnę o najważniejszej zasadzie podczas uczenia się języka obcego, którą jest systematyczność. Bez niej nie zbyt wiele osiągniemy w tym kierunku. Należy też pamiętać, że pewne wyrazy łączą się w kolokacje z innymi i wtedy sama znajomość ich oddzielnego znaczenia nie wystarcza.

Ważne jest także, by w przypadku gdy czytając nagle natrafimy na jakieś nowe słówko, którego znaczenia nie znamy nie sięgać od razu po słownik, ale wysilić trochę swoje szare komórki i spróbować samemu zgadnąć z kontekstu zdania, co to słowo może oznaczać. Warto również założyć sobie zeszyt w którym będziemy wypisywać sobie nowe wyrazy. Fajnie, gdy nie poprzestaniemy tylko na podaniu tłumaczenia, ale uwzględnimy też czy jest to rzeczownik, przymiotnik itp., wymowę, kolokacje (czyli z jakimi innymi wyrazami to słówko się łączy), jakieś przykładowe zdanie gdzie jest ten wyraz użyty, a także informację, czy jest formalne, czy nie. Dzięki temu nauka będzie bardziej uporządkowana, a co za tym idzie - prostsza. By uniknąć chaosu można jeszcze po selekcjonować sobie wyrazy według ustalonej zasady. Na przykład alfabetycznie, w zależności od tematu ( "zwierzęta", "rodzina" itp.), lub oddzielić te wyrazy, które mają ten sam temat. Przyda się również oddzielna rubryka dla idiomów oraz wyrażeń specjalnych.
Ale jaki jest najlepszy sposób na zapamiętywanie nowych ekspresji? Cóż każdy ma jakąś swoją metodę na zapamiętywanie nowych zwrotów. Ja najbardziej lubię wypisywać sobie po kilka razy poznawany przeze mnie  wyraz. Inni lubią ćwiczyć na fiszkach. Tym którzy nie wiedzą wyjaśniam, że są to niewielkie kartoniki z hasłami na awersie i tłumaczeniem na rewersie. Można je kupić lub wykonać samodzielnie.
Słownik



Wiadomo, że przy nauce języka obcego nie obędzie się bez dobrego słownika. Początkujący oczywiście powinni wyposażyć się w słownik polsko - angielski, ale tym bardziej zaawansowanym mocno polecam zakup słownika angielsko - angielskiego. W takich słownikach zamiast gotowca (czytaj "tłumaczenia") mamy definicję w języku angielskim, która ma nam wyjaśnić znaczenie szukanego wyrazu. Trochę trudniej niż w zwykłych słownikach, ale moim zdaniem to świetny sposób do poćwiczenia logicznego myślenia.



2. Gramatyka
W gramatyce najważniejsze jest ćwiczenie. Warto zaopatrzyć się w dobry podręcznik ze sporą ilością zadań. Im więcej przykładów się zrobi, tym lepiej zacznie się rozumieć wszelkie zasady gramatyczne obowiązujące w danym języku. Tak więc praktyka czyni mistrza! Gramatyka jest zawsze trudna do opanowania samemu dlatego warto rozejrzeć się za kimś, kto mógłby pomóc nam przy rozwiązywaniu jakiś skomplikowanych kwestii.
3. Oglądaj filmy w oryginale 

Było już o nauce, to teraz czas na metody ćwiczenia swoich umiejętności. Jak już wspominałam wcześniej "otoczenie" się językiem jest niezwykle istotne. Jednym ze sposobów na to jest oglądanie filmów w oryginale, czyli bez polskiego lektora. Na początku można zacząć od oglądania z napisami, ale ważne jest, by za bardzo nie skupiać się na tłumaczeniu, ale starać się słuchać i zrozumieć dialogi. Zalet takiej formy nauki jest naprawdę wiele. Przede wszystkim bardzo dobrze symuluje rzeczywiste sytuacje komunikacyjne, ale też uczy jak odgadywać sens wypowiedzi z kontekstu sytuacyjnego, mimiki, intonacji.  Aktorzy często używają języka potocznego, mówią szybko, niekiedy z dość ciężkim do zrozumienia akcentem, toteż oglądanie bez napisów dla początkujących może być zadaniem dość karkołomnym, ale nie ma się co poddawać i ćwiczyć najpierw z napisami, by móc kiedyś obejrzeć cały film bez żadnego wspomagania. Najważniejsze by ćwiczyć systematycznie!
4. Czytaj 



Czytać powinno się dużo. Jeśli ktoś nie lubi książek, to może przynajmniej próbować odwiedzać zagraniczne strony internetowe. Dla tych jednak, którzy nie pogardzą dobrą lekturą jest to rewelacyjna forma utrwalania swoich kompetencji językowych. Zachęcam bardzo do czytania w oryginale, bo sama na sobie sprawdziłam jak bardzo to ćwiczenie rozwinęło moje zdolności. Dla tych, którzy dopiero stawiają swoje pierwsze kroki w nauce języka obcego dobrym rozwiązaniem są skrócone wersje powieści w danym języku. Są to uproszczone wersje znanych książek. Można je znaleźć w różnych stopniach zaawansowania, tak że każdy znajdzie coś dla siebie. A tych, którzy znają język na powiedzmy "przyzwoitym" poziomie bardzo zachęcam do sięgnięcia po "faktyczną" powieść. Nie ma się co bać, że nie wszystko się zrozumie, bo póki się nie spróbuje to nigdy nie wiadomo. Należy być odważnym.
książka w oryginale + audiobook
Ja osobiście czytając książkę w oryginale słucham jednocześnie audiobooka, dzięki temu nie tylko widzę pisownię danego wyrazu, ale jednocześnie słyszę jego wymowę, co jest moim zdaniem genialną formą nauki. Niektóre można w pełni legalnie i do tego za darmo ściągnąć z tej strony https://librivox.org/ . Bardzo polecam. Oprócz książek w naszym kraju dostępne są także magazyny w różnych językach dedykowane osobą uczącym się. Znaleźć tam można bardzo wiele ciekawych artykułów, które poszerzają naszą wiedzę nie tylko z zakresu danego języka, ale również krajów, w których jest używany.


5. Muzyka
Słuchanie muzyki, to chyba najprzyjemniejsza z form nauki języków obcych, ale nie oszukujmy się, nie jest ona aż tak wydajna jak oglądanie filmów, czy czytanie książek. Mimo wszystko warto urozmaicać sobie uczenie się także za pomocą muzyki.
Mam nadzieję, że rady, które zawarłam w tym poście pomogą komuś w nauce. Moim zdaniem każdy może się nauczyć języka obcego jeśli tylko odpowiednio dobrze się do tego przyłoży. Konsekwencja i upór w dążeniu do celu są konieczne, by osiągnąć sukces. Nie ma się też co zniechęcać jeśli coś nam nie wychodzi. Do tego potrzeba czasu i cierpliwości. Ale jeżeli czegoś się naprawdę chce, to można to osiągnąć.

wtorek, 2 września 2014

"Opowieści z dreszczykiem: Noc druga" - czyli antologia krótkich utworów grozy


"Opowieści z dreszczykiem: Noc druga" to zbiór krótkich opowiadań  "z dreszczykiem". Są to utwory powstałe w wieku XIX, napisane głównie przez pisarzy brytyjskich i amerykańskich. Antologia ta wydana została w roku 1960 przez wydawnictwo Iskry. W skład książki wchodzą:

Walter Scott - Opowieść kobziarza
William Austin - Peter Rugg, zaginiony
Washington Irving - Upiorny narzeczony
Edward George Earle Bulwer-Lytton - Duchy i ludzie
Nathaniel Hawthorne - Córka Rappacciniego
Edgar Allan Poe - Studnia i wahadło
Charles Collins & Charles Dickens - Proces o morderstwo
Wilkie Collins - Przeraźliwe łoże
Fitz-James O’Brien - Co to było?
Margaret Oliphant - Okno biblioteki
Frank R. Stockton - Opowieść o sile ujemnego ciążenia
Thomas Hardy - Trzej nieznajomi
Ambrose Bierce - Człowiek i wąż
Henry Jame
s - Sir Edmund Orme

Robert Louis Stevenson - Markheim
F. Marion Crawford - Wrzeszcząca czaszka
Vernon Lee -Amour dure
Joseph Conrad - Il conte
Montague Rhodes James - Uroki
Edith Wharton - Później
Edward Frederic Benson - O człowieku, który przeholował
Hector Hugh Munro (Saki) - Otwarte drzwi


Ostatnio uświadomiłam sobie, że nie zbyt wiele czytam opowiadań. Na liście przeczytanych przeze mnie pozycji królują głównie powieści. A przecież jakieś krótkie opowiadanie, czy nowela wcale nie muszą być gorsze tylko dlatego, że mają znacznie mniej stron. Dlatego postanowiłam, że czas to zmienić i zaczęłam szukać jakiegoś ciekawego zbioru opowiadań. Tak właśnie trafiłam na bardzo ciekawa antologię - "Opowieści z dreszczykiem: Noc druga". Jako że bardzo lubię takie stare opowieści o duchach bardzo byłam tego zastawu ciekawa.

Utwory znajdujące się  w niniejszej książce powstały na przestrzeni XIX wieku. Jedne na początku, inne zaś na końcu owego stulecia. Jak można się przekonać patrząc na powyższą listę wśród autorów, których dzieła zostały wybrane, znajdują się same tuzy epoki wiktoriańskiej. Jest to antologia, więc wiadomo, że nie wszystkie prace tutaj zebrane są napisane na równym poziomie. Jedne podobały mi się bardziej, inne mniej, ale ogólnie cały zbiór oceniam dobrze. Myślę też, że tytuł tej książki jest adekwatny do jej zawartości. Są to rzeczywiście opowieści z lekkim "dreszczykiem" i mimo wszystko nie należy się po nich spodziewać, że wystraszą nas aż tak bardzo, że nie będziemy mogli w nocy zmrużyć oka. Są to bardziej lekkie i nastrojowe opowiadania przesiąknięte klimatem tajemnicy.  Najbardziej podobał mi się "Markheim" Roberta Louisa Stevensona - za ciekawe spojrzenie w psychikę przestępcy. To było moje pierwsze spotkanie z tym autorem i już się nie mogę doczekać, kiedy w końcu będę miała okazję przeczytać jego najsłynniejsze dzieło - "Doktora Jekyll'a i pana Hyde". Na uwagę zasługują moim zdaniem również: "Przeraźliwe łoże" Wilkie Collinsa, "Okno biblioteki" Margaret Oliphant, "Trzej nieznajomi" Thomasa Hardy'ego oraz "Sir Edmund Orme" Henry'ego Jamesa. I to nie dlatego, że są najstraszniejsze, tylko ja po prostu lubię powyższych autorów i styl tych opowiadań najbardziej przypadł mi do gustu.

Polecam. Zwłaszcza pasjonatom XIX wieku i starych opowieści o duchach. Najprzyjemniej czytałoby się tą antologię w pochmurny jesienny wieczór, siedząc przy kominku i pozwolić, by każdy kolejny autor mógł snuć swoją własną opowieść...
 


           


Recenzja bierze udział w wyzwaniach:


środa, 27 sierpnia 2014

"Zamczysko w Otranto" - czyli pierwsza powieść gotycka


Strach to jeden z najstarszych i najsilniejszych uczuć oddziałujących na człowieka. Niesamowite opowieści o duchach, wampirach i innych upiorach wciąż żywo działają na naszą wyobraźnię. Świadczyć o tym może niesłabnące  zainteresowanie horrorami. Pomimo wielkiego postępu nauki wciąż lubimy odrywać się od rzeczywistości do świata, w którym nie wszystko da się wytłumaczyć w sposób racjonalny, a budzące grozę opowieści dalej nas  fascynują.

   
Ale czy zastanawialiście się kiedykolwiek jakie są początki literatury grozy? Okazuje się, że   pierwszy utwór, który możemy uznać za prekursora tego gatunku jest "Zamczysko w Otranto". Autorem tej powieści jest brytyjski arystokrata Horace Walpoe. Był on najmłodszym synem pierwszego premiera Wielkiej Brytanii. Sam również parał się polityką, ale do historii przeszedł z całkiem innych względów.
Walpole żył w XVIII wieku, czyli w dobie pełnego rozkwitu oświecenia. W wieku odwrotu od przesądów i zabobonów.  W czasach kiedy umysł ludzki uważano za nieograniczony, a filozofowie postulowali by wszystko postrzegać w sposób racjonalny. Brytyjski pisarz znudzony tymi poglądami żywo interesował się historią średniowiecza, epoki tak potępianej przez ówczesnych myślicieli. Jego fascynacja wiekami średnimi doprowadziła do tego, że przebudował swoją rodową rezydencję Strawberry Hill w stylu nawiązującym do gotyku.  W ten sposób powstał nowy styl w architekturze - neogotyk, który szybko rozprzestrzenił się po Europie. Ale do rzeczy. W 1764 roku Walpole wydał powieść, która już na zawsze zapisała się na kartach historii jako pierwsza powieść grozy - "Zamczysko w Otranto. Powieść gotycka". Podtytuł nadany przez Walpole'a stał się nazwą dla całej rodziny tego typu powieści. Od tego momentu określenie "gotycki" zaczęło być utożsamiane ze światem nadprzyrodzonym i obecną w nim grozą. Autor na początku wydał książkę anonimowo, gdyż obawiał się krytyki (termin "gotycyzm" kojarzono w tamtych czasach z "ciemnotą" i "barbarzyństwem"). Mimo to powieść zrobiła furorę (pierwszy nakład wyczerpał się już po paru dniach). Pisarz przekonany tym sukcesem trzecie wydanie zasygnował już własnym nazwiskiem.

Strawberry Hill
 
Książka rozpoczyna się w momencie, gdy na zamku Otranto trwają przygotowania do ślubu Konrada, jedynego syna księcia Manfreda. Uroczystość nie dochodzi jednak do skutku, ponieważ pan młody ginie wskutek zmiażdżenia przez spadający z nieba hełm (?). Rodzina jest wstrząśnięta tym faktem. Wielu zaczyna podejrzewać, że przyczyną tej tragedii jest stara legenda mówiąca, że: "Dobra i zamek Otranto przestaną należeć do rodu, który je posiada, gdy prawy właściciel wyrośnie zbyt wielki, aby mógł w nim mieszkać".
Cóż, mimo wszystko to nie jest straszna książka. Może kiedyś wzbudzała w czytelnikach lęk, ale dla współczesnych odbiorców pewne wydarzenia w niej opisane mogą wydać się śmieszne i groteskowe, ale na pewno nie przerażające. No bo kto teraz bałby się olbrzymiej ręki pojawiającej się znikąd, albo zjaw wychodzących z portretów? Według mnie powieść Walpole to bardziej melodramat z lekką domieszką nadprzyrodzonych wydarzeń, niż horror. Książka napisana jest przystępnym językiem, trochę nieudolnie stylizowanym na średniowieczny. Fabuła na początku rozkręca się bardzo szybko, potem następuje kilka nudnawych fragmentów, by znów pod koniec przyśpieszyć. Początkowe tajemnicze zachowanie księcia Manfreda zostaje szybko wyjaśnione, a cała intryga zaczyna się robić przewidywalna. Postacie mało oryginalne, jasno podzielone na te dobre i złe.  Nie należy jednak brać tego utworu całkiem na poważnie, a raczej potraktować jako wytwór zbyt wybujałej wyobraźni znudzonego arystokraty. Sam autor przyznał, że powieść tą pisał dla rozrywki. W jednym z listów pisał: "Stare zamki, malowidła, historie, gawędy sędziwych ludzi pozwalają człowiekowi żyć w dawnych czasach, które nie mogą nam sprawić zawodu. Pozwoliłem, aby rządziła mną nieskrępowana imaginacja, niekontrolowane wizje i namiętności. Pisałem wbrew prawidłom, krytykom i filozofom."  Nie zależnie od tego, trzeba pamiętać, że utwór ten, jakkolwiek naiwny był kamieniem milowym w rozwoju literatury grozy. Walpoe zawarł bowiem w swoim dziele wszystkie podstawowe elementy, które były potem wielokrotnie naśladowane przez innych twórców. W "Zamczysku..." nie brakuje oczywiście wydarzeń nadprzyrodzonych (duchy), jest także klątwa, gotycki łotr (książę Manfred), dręczone dziewice (Matylda i Isabela) oraz stary zamek pełen ukrytych przejść i mrocznych lochów.  Całą powieść można pochłonąć w jeden wieczór, jako, że ma ona jedynie 106 stron. Tą książkę można przeczytać z ciekawości, ale nie polecam ją wszystkim, gdyż wiem, że jest nieco zbyt archaiczna, by móc się spodobać współczesnym czytelnikom.



wtorek, 26 sierpnia 2014

"Wielki sen" - klasyka filmu noir


"Próbowała usiąść mi na kolanach kiedy stałem."

"Wielki sen" (ang. The Big Sleep) to amerykański film noir powstały w roku 1946 w reżyserii Howarda Hawksa. Jest to znakomita adaptacja książki Raymonda Chandlera - "Głęboki sen". Prywatny detektyw z Los Angeles Philip Marlowe pracuje na zlecenie rodziny Sternwoodów. Stary, sparaliżowany i przykuty do wózka inwalidzkiego generał Sternwood padł ofiarą szantażu i teraz domaga się od Marlowe'a, aby uwolnił go od tego kłopotu. Detektyw rozpoczyna dochodzenie, które skutecznie utrudniają mu dwie zdeprawowane córki generała, swobodnie obracające się w przestępczym światku Los Angeles.




Miałam wielkie nadzieje przed seansem tego filmu. Nie tylko dlatego, że obraz ten uważany jest za jeden z najlepszych filmów noir, ale też bo dużo wcześniej miałam okazję przeczytać książkę na podstawie której ten film powstał. Powieść Chandlera jest dla mnie od tej pory wyznacznikiem prawdziwego czarnego kryminału i jedną z moich ulubionych książek w ogóle. Toteż moje wymagania były spore. Ale na szczęście twórcy stanęli na wysokości zadania i stworzyli wzorowy przykład czarnego kina.



W tej produkcji wszystko jest doskonałe. Zawikłana fabuła kryminalna pełna niebezpiecznych intryg, kłamstw, morderstw i wszechobecnej korupcji. W przesiąkniętym złem Los Angeles prywatny detektyw Philip Marlowe w samotności próbuje rozwiązać z pozoru błahą sprawę szantażu. Jednak im dalej brnie w swoich dociekaniach, tym bardziej uświadamia sobie, że nie wszystko jest takie jakie się wydaje.
 
 

 
 
"Wielki sen" to błyskotliwe i niepokojące kino. Mroczny klimat i niespodziewane zwroty akcji sprawiają, że z rosnącym zaciekawieniem śledzimy przebieg wydarzeń. Dużą rolę odgrywa tu również specyficzna atmosfera miasta - siedliska rozpusty i upadku obyczajów.

Co się tyczy obsady, to również nie mam nawet najmniejszych zarzutów. No bo któż inny mógłby lepiej odegrać postać cynicznego i wygadanego prywatnego detektywa niż Humphrey Bogart. Tak jego kreacja jest znakomita. Nie wyobrażam sobie nikogo innego w tej roli.
 

Jak na prawdziwy film noir przystało nie mogło zabraknąć również famme fatale. W tej produkcji rolę tą powierzono Lauren Bacall, która prywatnie była żoną Bogarta. Grana przez nią bohaterka Vivian jest kobietą piękną i inteligentną, a zarazem niebezpieczną, nic dziwnego, że Marlowe traci dla niej głowę. Warto wspomnieć także o Marthie Vickers, która świetnie odegrała rolę rozpieszczonej Carmen.

Na temat scenariusza nie będę się rozpisywać, bo jest naprawdę dobrze skonstruowany. Również muzyka zasługuje na pochwałę, gdyż idealnie wpasowuje się w klimat filmu.


Polecam. Zarówno film jak i książkę Chandlera. Jeżeli lubicie mroczne historie pełne czarnego humoru to coś dla was.



czwartek, 21 sierpnia 2014

Hitchcock: "39 kroków"

 
-Piękna, tajemnicza kobieta ścigana przez bandytów.
Brzmi jak opowieść szpiegowska.
-Bo dokładnie tak jest.
 
"39 kroków" (ang. The 39 Steps) to brytyjski thriller z 1935 roku, w reżyserii Alfreda Hitchcocka, zrealizowany na podstawie powieści Johna Buchana pt. "39 stopni czyli Tajemnica czarnego kamienia". Akcja filmu rozgrywa się w latach 30. XX wieku. Richard Hannay spędza urlop w Londynie i podczas spektaklu w jednym z tamtejszych teatrów poznaje piękną Anabellę. Dziewczyna ukrywa się przed ścigającymi ją agentami służb specjalnych. Richard zabiera ją do swojego mieszkania, jednak jeszcze tej samej nocy Anabelle zostaje zamordowana, a Hannay staje się głównym podejrzanym. Postanawia rozwikłać zagadkę morderstwa i oczyścić się z podejrzeń...
 
 
 
"39 kroków" to moje kolejne spotkanie ze słynnym mistrzem suspensu. Tym razem brytyjski reżyser serwuje nam świetną historię szpiegowską. Głównym bohaterem tego filmu jest Richard Hannay, który przez przypadek zostaje wplątany w sieć międzynarodowej intrygi. Uznany za winnego w samotności musi stawić czoła całemu światu, by udowodnić, że stawiane mu zarzuty są jedną wielką pomyłką. Fabuła skonstruowana została naprawdę ciekawie. Akcja rozkręca się już na samym początku i nie możemy narzekać na nudę aż do końca seansu. Niespodziewane zwroty akcji sprawiają, że z ciekawością śledzimy losy głównego bohatera walczącego o odzyskanie dobrego imienia.
 
Co się tyczy bohaterów to musze przyznać, że odgrywający rolę Richarda Robert Donat spisał się naprawdę dobrze.  Jest zabawny, inteligentny i uwodzicielski do tego nie poddaje się i wytrwale walczy, mimo pojawiających się co rusz nowych przeciwności losu. Jednak to nie jego rola spodobała mi się najbardziej, lecz postać jaką w genialny sposób wykreowała jedna ze słynnych zimnych blondynek Hitchcocka  - Madeleine Carroll. Nie wiem co sprawiło, że to ona najbardziej zapadła mi w pamięć. Może wpływ miało na to jej początkowe irytujące zachowanie. Lubię takie charakterne bohaterki. No i jeszcze ta chemia między nią a Richardem... Co do obsady nie mam więc żadnych zastrzeżeń.
 
 
 
 
Podsumowując "39 kroków" to ciekawe kino sensacyjne. Podczas seansu bawiłam się naprawdę dobrze. I co z tego, że w tym filmie nie brakuje absurdalnych sytuacji i wydarzeń, których prawdopodobieństwo można by było poddać dyskusji. Należy pamiętać, że jak na czasy w których ta produkcja powstała to i tak jest to obraz nowatorski i powinniśmy  przymknąć oczy na pewne niedociągnięcia. Nie jest to na pewno najwybitniejszy film Hitchcocka, ani najlepszy film sensacyjny. Mimo to jak najbardziej polecam go wszystkim i zachęcam do obejrzenia, bo naprawdę warto.
 
 
 
 
 

wtorek, 19 sierpnia 2014

"Szara dama" czyli o opowieści grozy Elizabeth Gaskell

 
Ostatnio po przeczytaniu kilku grubszych książek miałam ochotę na coś lżejszego. Zważywszy na pogodę jaka panuje za oknem postanowiłam poszukać sobie jakiegoś krótkiego utworu grozy. Tak właśnie trafiłam na nowelę Elizabeth Gaskell "Szara dama" (ang. "The Grey Woman"). O autorce już wcześniej słyszałam i zastanawiałam się nad przeczytaniem którejś z jej książek, więc uznałam, że będę mogła ten krótki utwór potraktować jako próbkę jej stylu.
 
Elizabeth Cleghorn Gaskell
 
Akcja utworu rozgrywa się w latach 40-tych XIX w. na brzegu rzeki Neckary w Badenii-Wirtembergii. Do młyna wodnego przybywa grupa przyjaciół, aby napić się kawy. Jeden z podróżnych zauważa portret pięknej młodej kobiety, wiszący na ścianie w domu młynarza. Gospodarz próbuje zaspokoić ciekawość gościa...
 
 
 
Jakie są moje wrażenia? Całkiem dobre. Dostałam dokładnie to czego chciałam. Klimatyczna i mroczna gotycka historia sprawdziła się wybornie na panującą teraz deszczową aurę. Autorka pisząc "Szarą damę" inspirowała się legendą o Sinobrodym i prozą Ann Radcliffe. Opowiadanie klimatem może trochę  przypominać Wichrowe Wzgórza Emily Brontё czy "Kobietę w bieli" Wilkie Collinsa.  Jak na prawdziwą wiktoriańską opowieść grozy przystało nie brakuje tu podstawowych cech czarnego romansu. Jest oczywiście niecny łotr, niewinna dama w opałach i złowrogie zamczysko. Autorka w fantastyczny sposób zbudowała napięcie, które ani na chwilę nie pozwala nam na oderwanie się od czytania. Miło spędziłam czas czytając tą nowelę. Na pewno zachęciła mnie do zapoznania się z całą twórczością Elizabeth Gaskell. Jedynym mankamentem może się okazać ciut archaiczny język, ale mi nie przeszkadzał on aż tak bardzo. Polecam miłośnikom klasycznych opowieści grozy, w których najważniejszą rolę odgrywa klimat i uczucie narastającego niepokoju. Wielbicielom współczesnych krwawych horrorów odradzam czytania, gdyż mogą się poczuć rozczarowani. Jeżeli więc macie ochotę na taką nastrojową historię i nie boicie się klasyki to zachęcam do przeczytania.

sobota, 16 sierpnia 2014

Hitchcock: "Starsza pani znika"

"- Chodź, usiądź, uspokój się. W czym problem?
- Jeśli musisz wiedzieć coś spadło na moją głowę.
- Kiedy? W dzieciństwie?"
 
"Starsza pani znika" – brytyjski thriller w reżyserii Alfreda Hitchcocka z 1938 roku, zrealizowany na postawie powieści Ethel Liny White. Przedostatni film Hitchcocka zrealizowany w Wielkiej Brytanii przed jego przeprowadzką do Hollywood. Akcja filmu rozgrywa się głównie w pociągu jadącym przez fikcyjny kraj bałkański. Fabuła skupia się na tytułowej starszej pani, która znika podczas podróży. Podróżująca z nią młoda współpasażerka postanawia ją odnaleźć.

"Starsza pani znika" to fantastyczna komedia pełna napięcia, z przewrotną intrygą i swoistym klimatem starego filmu. To przedostatni film reżysera zrealizowany  w jego ojczyźnie i najbardziej znany jeśli chodzi o ten etap jego twórczości. Nie brakuje tu ciekawego wątku kryminalnego. Tajemnicze zaginięcie starszej pani od początku wzbudza w nas zaciekawienie. Zaczynamy zadawać sobie różne pytania dotyczące tego wydarzenia i snujemy domysły co się wydarzyło. Czy to było morderstwo, czy może porwanie? A co jeśli starsza pani zniknęła dobrowolnie? A może nigdy nie istniała i jest tylko wytworem wyobraźni Iris?


Oglądając dzieło Hitchcocka bawiłam się wybornie. Mimo, że niektóre sytuacje mogą nam się wydać nieprawdopodobne i sztuczne, to należy pamiętać, że nie o dokładne odwzorowanie rzeczywistości tutaj chodziło, ale o dostarczenie dobrej rozrywki widzowi, a pod tym względem nie mam temu obrazowi nic do zarzucenia. Scenariusz jest dobry, ma oczywiście pewne mankamenty, takie jak trochę zbyt naiwne zakończenie, ale to tylko szczegóły, które nie psują nam ogólnego wrażenia.


Fantastyczni w tej produkcji są bohaterowie. Nietuzinkowi, ciekawie odwzorowani, mają być uosobieniem ludzkich stereotypów. Przejaskrawieni i groteskowi, bawią nas swoim zachowaniem. Najbardziej z pośród nich wszystkich polubiłam dwóch flegmatycznych brytyjskich przyjaciół, którzy za nic w świecie nie chcieli spóźnić się na mecz krykieta. Gdy ta dwójka pojawiała się na ekranie od razu na moich ustach pojawiał się uśmiech. Świetna moim zdaniem jest też główna bohaterka Iris, chociaż niestety w dalszej części filmu traci trochę początkowego pazura. Trudno tutaj nie wspomnieć też o czarującym Gilbercie, który jako jedyny będzie wspierać naszą główną bohaterkę.

Wielkim plusem tej produkcji są genialnie napisane dialogi. Ironia i satyra nie opuszczają nas ani na chwilę.




Podsumowując "Starsza pani znika" to lekkie i przyjemne kino. Film jest pełen świetnego humoru i sporej dawki absurdu. Ci, którzy będą w tej produkcji szukać dużej dawki suspensu, niestety się zawiodą. Ten film zamiast straszyć bawi. Polecam.