środa, 27 lipca 2016

Hitchcock: "Zawrót głowy"

 
 
 
 
 
“Scottie, do you believe that someone out of the past
- someone dead - can enter and take possession of a living being?”
 
 
 
 
Alfred Hitchcock to człowiek niezwykły. Świat kina zawdzięcza mu tak wiele, że śmiem twierdzić, iż bez jego filmów współczesna kinematografia nie wyglądała by tak samo. Może niektórzy się ze mną nie zgodzą, inni tylko w części, jednak dla mnie ten niezwykły Brytyjczyk na zawsze zostanie mistrzem, wirtuozem nie tylko suspensu i napięcia, ale też świetnego humoru, którego nie brakuje w jego produkcjach. Zaskakuje też olbrzymie spektrum tematów i gatunków, w których słynny Hitch czuje się jak ryba w wodzie, a co więcej zręcznie łączy je nawzajem. Powoli, stopniowo odkrywam kolejne filmy reżysera, choć przyznaję póki co nie widziałam jeszcze nawet połowy z nich, tak bogaty jest jego dorobek twórczy. Jakiś czas temu miałam okazję zobaczyć "Zawrót głowy" jeden z bardziej znanych tytułów mistrza, który spotyka się z diametralnie różnymi ocenami, nawet wśród jego fanów. Jeżeli jesteście ciekawi jaka jest moja ocena zapraszam do dalszej części tekstu.
 
 
 
 
Źródło

 

 
 
 
"Zawrót głowy" powstał w 1958 roku, w czasie największego rozkwitu możliwości twórcy. Zrealizowany został na podstawie książki "The Living and the Dead" autorstwa Boileau-Narcejac. Od razu spotkał się ze zróżnicowaną krytyką zarówno publiczności, jak i krytyków. Mimo wszystko obecnie uważany jest za absolutny klasyk gatunku i znajduje miejsce w czołówkach rozmaitych rankingów.
 
 
 
Opis:
 
Lata 50, San Francisco. James Stewart gra policjanta, który z powodu lęku wysokości musi opuścić stanowisko. Wkrótce, jako prywatny detektyw, dostaje od dawnego kolegi zlecenie śledzenia jego żony, aby zbadać przyczyny jej dziwacznego zachowania.
 
 
 
 
Myślę, że ten lakoniczny nieco opis wystarczy, żeby zaintrygować, ale nie odkryć też za dużo. W filmach Hitchcocka dużo jest emocji, a w tym konkretnym mamy ich całe mnóstwo od napięcia, strachu, niepewności, zdziwienia po rozbawienie, znudzenie i szok, a następują one po sobie niczym w kalejdoskopie. A na dodatek film troszeczkę groteskowy, dziwny, odrealniany z psychodelicznym klimatem, ale czasami aż męczący.
 
 
 
Początek wypada interesująco. Główny bohater dostaje ciekawe zadanie od swojego przyjaciela. Zaczyna obserwować jego żonę, a my wraz z nim śledzimy jej poczynania. Wtedy też zaczynają się w naszej głowie pojawiać przypuszczenia i domysły. Czy naprawdę jest z nią nie tak? Czy za tym dziwnym zachowaniem kryje się coś więcej? Mistrz powoli zasiewa w naszych umysłach napięcie i niepewność. Pięknie buduje suspens aż tu nagle całe napięcie upada. Niestety gdzieś w połowie cały wcześniejszy klimat zaczyna się psuć. Film staje się bardzo mocno melodramatyczny, przewidywalny i do granicy wytrzymałości nudny. Niestety ale ja w pewnym momencie straciłam zainteresowanie kontynuowaniem oglądania, niemniej jednak wytrwale trwałam dalej. 
 
 
 
Źródło

Słynny efekt Vertigo
 
 
Jak już wcześniej wspomniałam Hitchcock przysłużył się mocno kinematografii. To właśnie on obwieścił światu trik operatorski o nazwie efekt Vertigo. Podobno Alfred wpadł na pomysł takiego ujęcia przy okazji przyjęcia na którym to zdarzyło mu się zemdleć. Później wielu twórców sięgało po ten efekt.
 
 
Ale wracając do samego filmu. Co się tyczy aktorstwa, to tak na dobrą sprawę najwięcej do zrobienia miała dwójka głównych bohaterów, ponieważ to na nich skupia się większa część filmu. James Stewart poradził sobie całkiem dobrze, świetnie oddając strach w scenach pokazujących lęk wysokości Scottiego, niestety nawet jemu nie udało się uratować tej drugiej nudnawej części filmu. Ciężko mi za to ocenić aktorstwo Kim Novak, gdyż nie do końca jestem usatysfakcjonowana jej występem. Jej aktorstwo było zbyt zachowawcze jak na mój gust.
 
 
 
 
Podsumowując "Zawrót głowy" to przynajmniej z początku dobry dreszczowiec, który potem idzie w złą stronę. Dopiero zakończenie wbija w fotel. Jest swego rodzaju klamrą, która sprawia, że jestem skłonna przymknąć oko na te wcześniejsze dłużyzny. Dochodzę wręcz do wniosku, że one miały na coś na celu i nie były tylko zwykłymi zapychaczami czasu. Krótko mówiąc jest jednak coś w tej produkcji, że dam jej drugą szansę.
 
 
Źródło
 

2 komentarze:

  1. Trochę wstyd mi się przyznać, ale jeszcze nie widziałam żadnego filmu Hitchcocka. Zwlekam z tym od roku, ale w końcu w te wakacje postanowiłam wziąć sie w sobie i coś obejrzeć :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Obejrzałam niedawno i po trzęsieniu ziemi na początku przez godzinę nic się nie dzieje. Co dziwne mimo, że nudno, to przyjemnie te "nudy" mi się oglądało. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń