"Włochy pod rządami Borgiów – wojna, przelew krwi i kłębowisko intryg,
a wyprodukowali renesans, Leonarda i Michała Anioła. A Szwajcaria?
500 lat pokoju i demokracji i co mają? Zegar z kukułką".
Muszę przyznać, że lubię stare filmy. Oczywiście nie od zawsze, jeszcze nie tak dawno wszelkie czarno - białe dzieła wydawały mi się zbyt archaiczne, by współczesny widz mógł je bezboleśnie oglądać. Wydawało mi się wtedy, że te stare produkcje mogą się podobać tylko nielicznym osobom, bo inni po prostu ich nie zrozumieją. Ach jakże się wtedy myliłam. Ale na szczęście czasy mojej ignorancji mam już za sobą i odkąd się "nawróciłam" stałam się wielką fanką tych niemłodych już produkcji. Bowiem okazało się, że posiadają one jakąś niezwykłą magię, której próżno szukać we współczesnym kinie. W ciągu minionego roku udało mi się zapoznać z kilkoma nowymi tytułami i uzupełnić braki w tak zwanej klasyce. Doszło nawet do tego, że pokusiłam się o obejrzenie niemego filmu. Więc jak widzicie szaleję. Tym razem mam zamiar opowiedzieć wam o co prawda filmie, który niemy nie jest, ale do najmłodszych akurat nie należy.