środa, 27 sierpnia 2014

"Zamczysko w Otranto" - czyli pierwsza powieść gotycka


Strach to jeden z najstarszych i najsilniejszych uczuć oddziałujących na człowieka. Niesamowite opowieści o duchach, wampirach i innych upiorach wciąż żywo działają na naszą wyobraźnię. Świadczyć o tym może niesłabnące  zainteresowanie horrorami. Pomimo wielkiego postępu nauki wciąż lubimy odrywać się od rzeczywistości do świata, w którym nie wszystko da się wytłumaczyć w sposób racjonalny, a budzące grozę opowieści dalej nas  fascynują.

   
Ale czy zastanawialiście się kiedykolwiek jakie są początki literatury grozy? Okazuje się, że   pierwszy utwór, który możemy uznać za prekursora tego gatunku jest "Zamczysko w Otranto". Autorem tej powieści jest brytyjski arystokrata Horace Walpoe. Był on najmłodszym synem pierwszego premiera Wielkiej Brytanii. Sam również parał się polityką, ale do historii przeszedł z całkiem innych względów.
Walpole żył w XVIII wieku, czyli w dobie pełnego rozkwitu oświecenia. W wieku odwrotu od przesądów i zabobonów.  W czasach kiedy umysł ludzki uważano za nieograniczony, a filozofowie postulowali by wszystko postrzegać w sposób racjonalny. Brytyjski pisarz znudzony tymi poglądami żywo interesował się historią średniowiecza, epoki tak potępianej przez ówczesnych myślicieli. Jego fascynacja wiekami średnimi doprowadziła do tego, że przebudował swoją rodową rezydencję Strawberry Hill w stylu nawiązującym do gotyku.  W ten sposób powstał nowy styl w architekturze - neogotyk, który szybko rozprzestrzenił się po Europie. Ale do rzeczy. W 1764 roku Walpole wydał powieść, która już na zawsze zapisała się na kartach historii jako pierwsza powieść grozy - "Zamczysko w Otranto. Powieść gotycka". Podtytuł nadany przez Walpole'a stał się nazwą dla całej rodziny tego typu powieści. Od tego momentu określenie "gotycki" zaczęło być utożsamiane ze światem nadprzyrodzonym i obecną w nim grozą. Autor na początku wydał książkę anonimowo, gdyż obawiał się krytyki (termin "gotycyzm" kojarzono w tamtych czasach z "ciemnotą" i "barbarzyństwem"). Mimo to powieść zrobiła furorę (pierwszy nakład wyczerpał się już po paru dniach). Pisarz przekonany tym sukcesem trzecie wydanie zasygnował już własnym nazwiskiem.

Strawberry Hill
 
Książka rozpoczyna się w momencie, gdy na zamku Otranto trwają przygotowania do ślubu Konrada, jedynego syna księcia Manfreda. Uroczystość nie dochodzi jednak do skutku, ponieważ pan młody ginie wskutek zmiażdżenia przez spadający z nieba hełm (?). Rodzina jest wstrząśnięta tym faktem. Wielu zaczyna podejrzewać, że przyczyną tej tragedii jest stara legenda mówiąca, że: "Dobra i zamek Otranto przestaną należeć do rodu, który je posiada, gdy prawy właściciel wyrośnie zbyt wielki, aby mógł w nim mieszkać".
Cóż, mimo wszystko to nie jest straszna książka. Może kiedyś wzbudzała w czytelnikach lęk, ale dla współczesnych odbiorców pewne wydarzenia w niej opisane mogą wydać się śmieszne i groteskowe, ale na pewno nie przerażające. No bo kto teraz bałby się olbrzymiej ręki pojawiającej się znikąd, albo zjaw wychodzących z portretów? Według mnie powieść Walpole to bardziej melodramat z lekką domieszką nadprzyrodzonych wydarzeń, niż horror. Książka napisana jest przystępnym językiem, trochę nieudolnie stylizowanym na średniowieczny. Fabuła na początku rozkręca się bardzo szybko, potem następuje kilka nudnawych fragmentów, by znów pod koniec przyśpieszyć. Początkowe tajemnicze zachowanie księcia Manfreda zostaje szybko wyjaśnione, a cała intryga zaczyna się robić przewidywalna. Postacie mało oryginalne, jasno podzielone na te dobre i złe.  Nie należy jednak brać tego utworu całkiem na poważnie, a raczej potraktować jako wytwór zbyt wybujałej wyobraźni znudzonego arystokraty. Sam autor przyznał, że powieść tą pisał dla rozrywki. W jednym z listów pisał: "Stare zamki, malowidła, historie, gawędy sędziwych ludzi pozwalają człowiekowi żyć w dawnych czasach, które nie mogą nam sprawić zawodu. Pozwoliłem, aby rządziła mną nieskrępowana imaginacja, niekontrolowane wizje i namiętności. Pisałem wbrew prawidłom, krytykom i filozofom."  Nie zależnie od tego, trzeba pamiętać, że utwór ten, jakkolwiek naiwny był kamieniem milowym w rozwoju literatury grozy. Walpoe zawarł bowiem w swoim dziele wszystkie podstawowe elementy, które były potem wielokrotnie naśladowane przez innych twórców. W "Zamczysku..." nie brakuje oczywiście wydarzeń nadprzyrodzonych (duchy), jest także klątwa, gotycki łotr (książę Manfred), dręczone dziewice (Matylda i Isabela) oraz stary zamek pełen ukrytych przejść i mrocznych lochów.  Całą powieść można pochłonąć w jeden wieczór, jako, że ma ona jedynie 106 stron. Tą książkę można przeczytać z ciekawości, ale nie polecam ją wszystkim, gdyż wiem, że jest nieco zbyt archaiczna, by móc się spodobać współczesnym czytelnikom.



wtorek, 26 sierpnia 2014

"Wielki sen" - klasyka filmu noir


"Próbowała usiąść mi na kolanach kiedy stałem."

"Wielki sen" (ang. The Big Sleep) to amerykański film noir powstały w roku 1946 w reżyserii Howarda Hawksa. Jest to znakomita adaptacja książki Raymonda Chandlera - "Głęboki sen". Prywatny detektyw z Los Angeles Philip Marlowe pracuje na zlecenie rodziny Sternwoodów. Stary, sparaliżowany i przykuty do wózka inwalidzkiego generał Sternwood padł ofiarą szantażu i teraz domaga się od Marlowe'a, aby uwolnił go od tego kłopotu. Detektyw rozpoczyna dochodzenie, które skutecznie utrudniają mu dwie zdeprawowane córki generała, swobodnie obracające się w przestępczym światku Los Angeles.




Miałam wielkie nadzieje przed seansem tego filmu. Nie tylko dlatego, że obraz ten uważany jest za jeden z najlepszych filmów noir, ale też bo dużo wcześniej miałam okazję przeczytać książkę na podstawie której ten film powstał. Powieść Chandlera jest dla mnie od tej pory wyznacznikiem prawdziwego czarnego kryminału i jedną z moich ulubionych książek w ogóle. Toteż moje wymagania były spore. Ale na szczęście twórcy stanęli na wysokości zadania i stworzyli wzorowy przykład czarnego kina.



W tej produkcji wszystko jest doskonałe. Zawikłana fabuła kryminalna pełna niebezpiecznych intryg, kłamstw, morderstw i wszechobecnej korupcji. W przesiąkniętym złem Los Angeles prywatny detektyw Philip Marlowe w samotności próbuje rozwiązać z pozoru błahą sprawę szantażu. Jednak im dalej brnie w swoich dociekaniach, tym bardziej uświadamia sobie, że nie wszystko jest takie jakie się wydaje.
 
 

 
 
"Wielki sen" to błyskotliwe i niepokojące kino. Mroczny klimat i niespodziewane zwroty akcji sprawiają, że z rosnącym zaciekawieniem śledzimy przebieg wydarzeń. Dużą rolę odgrywa tu również specyficzna atmosfera miasta - siedliska rozpusty i upadku obyczajów.

Co się tyczy obsady, to również nie mam nawet najmniejszych zarzutów. No bo któż inny mógłby lepiej odegrać postać cynicznego i wygadanego prywatnego detektywa niż Humphrey Bogart. Tak jego kreacja jest znakomita. Nie wyobrażam sobie nikogo innego w tej roli.
 

Jak na prawdziwy film noir przystało nie mogło zabraknąć również famme fatale. W tej produkcji rolę tą powierzono Lauren Bacall, która prywatnie była żoną Bogarta. Grana przez nią bohaterka Vivian jest kobietą piękną i inteligentną, a zarazem niebezpieczną, nic dziwnego, że Marlowe traci dla niej głowę. Warto wspomnieć także o Marthie Vickers, która świetnie odegrała rolę rozpieszczonej Carmen.

Na temat scenariusza nie będę się rozpisywać, bo jest naprawdę dobrze skonstruowany. Również muzyka zasługuje na pochwałę, gdyż idealnie wpasowuje się w klimat filmu.


Polecam. Zarówno film jak i książkę Chandlera. Jeżeli lubicie mroczne historie pełne czarnego humoru to coś dla was.



czwartek, 21 sierpnia 2014

Hitchcock: "39 kroków"

 
-Piękna, tajemnicza kobieta ścigana przez bandytów.
Brzmi jak opowieść szpiegowska.
-Bo dokładnie tak jest.
 
"39 kroków" (ang. The 39 Steps) to brytyjski thriller z 1935 roku, w reżyserii Alfreda Hitchcocka, zrealizowany na podstawie powieści Johna Buchana pt. "39 stopni czyli Tajemnica czarnego kamienia". Akcja filmu rozgrywa się w latach 30. XX wieku. Richard Hannay spędza urlop w Londynie i podczas spektaklu w jednym z tamtejszych teatrów poznaje piękną Anabellę. Dziewczyna ukrywa się przed ścigającymi ją agentami służb specjalnych. Richard zabiera ją do swojego mieszkania, jednak jeszcze tej samej nocy Anabelle zostaje zamordowana, a Hannay staje się głównym podejrzanym. Postanawia rozwikłać zagadkę morderstwa i oczyścić się z podejrzeń...
 
 
 
"39 kroków" to moje kolejne spotkanie ze słynnym mistrzem suspensu. Tym razem brytyjski reżyser serwuje nam świetną historię szpiegowską. Głównym bohaterem tego filmu jest Richard Hannay, który przez przypadek zostaje wplątany w sieć międzynarodowej intrygi. Uznany za winnego w samotności musi stawić czoła całemu światu, by udowodnić, że stawiane mu zarzuty są jedną wielką pomyłką. Fabuła skonstruowana została naprawdę ciekawie. Akcja rozkręca się już na samym początku i nie możemy narzekać na nudę aż do końca seansu. Niespodziewane zwroty akcji sprawiają, że z ciekawością śledzimy losy głównego bohatera walczącego o odzyskanie dobrego imienia.
 
Co się tyczy bohaterów to musze przyznać, że odgrywający rolę Richarda Robert Donat spisał się naprawdę dobrze.  Jest zabawny, inteligentny i uwodzicielski do tego nie poddaje się i wytrwale walczy, mimo pojawiających się co rusz nowych przeciwności losu. Jednak to nie jego rola spodobała mi się najbardziej, lecz postać jaką w genialny sposób wykreowała jedna ze słynnych zimnych blondynek Hitchcocka  - Madeleine Carroll. Nie wiem co sprawiło, że to ona najbardziej zapadła mi w pamięć. Może wpływ miało na to jej początkowe irytujące zachowanie. Lubię takie charakterne bohaterki. No i jeszcze ta chemia między nią a Richardem... Co do obsady nie mam więc żadnych zastrzeżeń.
 
 
 
 
Podsumowując "39 kroków" to ciekawe kino sensacyjne. Podczas seansu bawiłam się naprawdę dobrze. I co z tego, że w tym filmie nie brakuje absurdalnych sytuacji i wydarzeń, których prawdopodobieństwo można by było poddać dyskusji. Należy pamiętać, że jak na czasy w których ta produkcja powstała to i tak jest to obraz nowatorski i powinniśmy  przymknąć oczy na pewne niedociągnięcia. Nie jest to na pewno najwybitniejszy film Hitchcocka, ani najlepszy film sensacyjny. Mimo to jak najbardziej polecam go wszystkim i zachęcam do obejrzenia, bo naprawdę warto.
 
 
 
 
 

wtorek, 19 sierpnia 2014

"Szara dama" czyli o opowieści grozy Elizabeth Gaskell

 
Ostatnio po przeczytaniu kilku grubszych książek miałam ochotę na coś lżejszego. Zważywszy na pogodę jaka panuje za oknem postanowiłam poszukać sobie jakiegoś krótkiego utworu grozy. Tak właśnie trafiłam na nowelę Elizabeth Gaskell "Szara dama" (ang. "The Grey Woman"). O autorce już wcześniej słyszałam i zastanawiałam się nad przeczytaniem którejś z jej książek, więc uznałam, że będę mogła ten krótki utwór potraktować jako próbkę jej stylu.
 
Elizabeth Cleghorn Gaskell
 
Akcja utworu rozgrywa się w latach 40-tych XIX w. na brzegu rzeki Neckary w Badenii-Wirtembergii. Do młyna wodnego przybywa grupa przyjaciół, aby napić się kawy. Jeden z podróżnych zauważa portret pięknej młodej kobiety, wiszący na ścianie w domu młynarza. Gospodarz próbuje zaspokoić ciekawość gościa...
 
 
 
Jakie są moje wrażenia? Całkiem dobre. Dostałam dokładnie to czego chciałam. Klimatyczna i mroczna gotycka historia sprawdziła się wybornie na panującą teraz deszczową aurę. Autorka pisząc "Szarą damę" inspirowała się legendą o Sinobrodym i prozą Ann Radcliffe. Opowiadanie klimatem może trochę  przypominać Wichrowe Wzgórza Emily Brontё czy "Kobietę w bieli" Wilkie Collinsa.  Jak na prawdziwą wiktoriańską opowieść grozy przystało nie brakuje tu podstawowych cech czarnego romansu. Jest oczywiście niecny łotr, niewinna dama w opałach i złowrogie zamczysko. Autorka w fantastyczny sposób zbudowała napięcie, które ani na chwilę nie pozwala nam na oderwanie się od czytania. Miło spędziłam czas czytając tą nowelę. Na pewno zachęciła mnie do zapoznania się z całą twórczością Elizabeth Gaskell. Jedynym mankamentem może się okazać ciut archaiczny język, ale mi nie przeszkadzał on aż tak bardzo. Polecam miłośnikom klasycznych opowieści grozy, w których najważniejszą rolę odgrywa klimat i uczucie narastającego niepokoju. Wielbicielom współczesnych krwawych horrorów odradzam czytania, gdyż mogą się poczuć rozczarowani. Jeżeli więc macie ochotę na taką nastrojową historię i nie boicie się klasyki to zachęcam do przeczytania.

sobota, 16 sierpnia 2014

Hitchcock: "Starsza pani znika"

"- Chodź, usiądź, uspokój się. W czym problem?
- Jeśli musisz wiedzieć coś spadło na moją głowę.
- Kiedy? W dzieciństwie?"
 
"Starsza pani znika" – brytyjski thriller w reżyserii Alfreda Hitchcocka z 1938 roku, zrealizowany na postawie powieści Ethel Liny White. Przedostatni film Hitchcocka zrealizowany w Wielkiej Brytanii przed jego przeprowadzką do Hollywood. Akcja filmu rozgrywa się głównie w pociągu jadącym przez fikcyjny kraj bałkański. Fabuła skupia się na tytułowej starszej pani, która znika podczas podróży. Podróżująca z nią młoda współpasażerka postanawia ją odnaleźć.

"Starsza pani znika" to fantastyczna komedia pełna napięcia, z przewrotną intrygą i swoistym klimatem starego filmu. To przedostatni film reżysera zrealizowany  w jego ojczyźnie i najbardziej znany jeśli chodzi o ten etap jego twórczości. Nie brakuje tu ciekawego wątku kryminalnego. Tajemnicze zaginięcie starszej pani od początku wzbudza w nas zaciekawienie. Zaczynamy zadawać sobie różne pytania dotyczące tego wydarzenia i snujemy domysły co się wydarzyło. Czy to było morderstwo, czy może porwanie? A co jeśli starsza pani zniknęła dobrowolnie? A może nigdy nie istniała i jest tylko wytworem wyobraźni Iris?


Oglądając dzieło Hitchcocka bawiłam się wybornie. Mimo, że niektóre sytuacje mogą nam się wydać nieprawdopodobne i sztuczne, to należy pamiętać, że nie o dokładne odwzorowanie rzeczywistości tutaj chodziło, ale o dostarczenie dobrej rozrywki widzowi, a pod tym względem nie mam temu obrazowi nic do zarzucenia. Scenariusz jest dobry, ma oczywiście pewne mankamenty, takie jak trochę zbyt naiwne zakończenie, ale to tylko szczegóły, które nie psują nam ogólnego wrażenia.


Fantastyczni w tej produkcji są bohaterowie. Nietuzinkowi, ciekawie odwzorowani, mają być uosobieniem ludzkich stereotypów. Przejaskrawieni i groteskowi, bawią nas swoim zachowaniem. Najbardziej z pośród nich wszystkich polubiłam dwóch flegmatycznych brytyjskich przyjaciół, którzy za nic w świecie nie chcieli spóźnić się na mecz krykieta. Gdy ta dwójka pojawiała się na ekranie od razu na moich ustach pojawiał się uśmiech. Świetna moim zdaniem jest też główna bohaterka Iris, chociaż niestety w dalszej części filmu traci trochę początkowego pazura. Trudno tutaj nie wspomnieć też o czarującym Gilbercie, który jako jedyny będzie wspierać naszą główną bohaterkę.

Wielkim plusem tej produkcji są genialnie napisane dialogi. Ironia i satyra nie opuszczają nas ani na chwilę.




Podsumowując "Starsza pani znika" to lekkie i przyjemne kino. Film jest pełen świetnego humoru i sporej dawki absurdu. Ci, którzy będą w tej produkcji szukać dużej dawki suspensu, niestety się zawiodą. Ten film zamiast straszyć bawi. Polecam.















wtorek, 12 sierpnia 2014

Klasyka polskiego kina: "Salto"



"To jest salto, zapamiętajcie ten taniec!"
 
"Salto" to polski film fabularny z 1965 roku w reżyserii Tadeusza Konwickiego. Zdjęcia do filmu kręcone były we Wrocławiu. W obsadzie znaleźli się min.: Zbigniew Cybulski, Gustaw Holoubek, Marta Lipińska i Wojciech Siemion. Za muzykę odpowiedzialny był Wojciech Kilar, a za zdjęcia Kurt Weber. 

Film rozpoczyna się w momencie gdy bohater grany przez Cybulskiego wyskakuje z pociągu i zaczyna biec  mogłoby się wydawać w nieznane. Już od pierwszych minut seansu zaczynają się w naszej głowie rodzić pytania i domysły. No bo czemu bohater jest taki przerażony? Dlaczego ucieka? Czy ktoś go ściga? W pewnym momencie Cybulski dociera do miasteczka. Teraz mogłoby nam się wydawać, że wszystko zacznie się powoli wyjaśniać, ale gdzież. Bo zamiast tego dostajemy dawkę kolejnych pytań i niedopowiedzeń, z których najważniejszym jest to kim tak naprawdę jest nasz bohater? Co go sprowadza w te strony? I czemu zachowuje się w taki nietypowy sposób?



Obraz Konwickiego to dzieło intrygujące ze znakomitym niepokojącym klimatem. Reżyser przenosi nas do zapomnianego przez świat miasteczka znajdującego się na odległej prowincji.  W miejscu tym zawieszonym gdzieś na granicy snu i jawy zjawia się niespodziewanie obcy, który burzy jego dotychczasowy spokój. Ludzie zamieszkujący tą niewielką surrealistyczną osadę to uosobienia polskich stereotypów. Cała produkcja jest swojego rodzaju rozliczeniem z naszą historią i tradycją. Mamy tu bowiem spojrzenie na wojnę i to jaki wpływ wywarła ona na ludzi, którzy przeżyli. Nie zabrakło również nawiązań do romantyczno-martyrologiczną tradycję polskiej kultury. Twórcy inspirowali się również słynnym dziełem Wyspiańskiego. Istotą obrazu są przede wszystkim słowa, dialogi wypowiedziane między bohaterami, więc ci, którzy szukają w filmach tylko szybkiej akcji w tym przypadku mocno się zawiodą.


Do swojej produkcji udało się reżyserowi zaprosić same tuzy tamtejszych lat. Cybulski tym razem kreujący rolę tajemniczego przybysza wypadł nad wyraz korzystnie. Jego fantastyczna gra aktorska sprawia, że z wielką przyjemnością oglądamy film. Na szczególną uwagę zasługuje też znakomity moim zdaniem Gustaw Holoubek, który odgrywa swoją rolę z niespotykaną lekkością i naturalnością.

 

Podsumowując "Salto" to świetny film. Bardzo mi się spodobało, że nic w tym obrazie nie jest proste i w pełni oczywiste. To opowieść głęboko alegoryczna czasem gorzka, niekiedy zabawna. Ciekawe i trafne spojrzenie na ludzkie postępowanie. Fantazja miesza się tu z rzeczywistością i tak naprawdę do końca nie wiadomo, czy cała ta historia wydarzyła się naprawdę, czy to wszystko było porostu snem głównego bohatera. Polecam tym, którzy nie boja się kina trudnego dającego wiele do myślenia.Oglądając takie filmy zaczynam się zastanawiać jak to możliwe, że kiedyś potrafiono w naszym kraju robić naprawdę dobre kino.

Cały film za darmo obejrzeć można tutaj ---> klik